Evelyn uśmiechnęła się szeroko, spoglądając
na ekran telewizora. Jej niebieskie oczy lśniły, dobrze mi znanym blaskiem.
Blaskiem, który zdawał się powiększać za każdym razem, gdy swoją kwestię
wypowiadał Big – jeden z bohaterów „Seksu w wielkim mieście”. Ev tuż obok
filmów romantycznych, była ogromną fanką pewnego, amerykańskiego serialu.
Perypetie Carrie Bradshaw śledziła wiernie od dawna, zupełnie zapominając, że
każdy odcinek widziała już, co najmniej, dziesięć razy. Zawsze z tym samym
zaskoczeniem reagowała na każde słowo Biga.
Nie
potrafiłam zrozumieć jej miłości do tego mężczyzny. Nie uważałam, by był jakoś
szczególnie przystojny. Jakimś jednak cudem zdobył serce Carrie. I tysiąca
innych kobiet, które podobnie do znanej już na całym świecie bohaterki, były
kompletnie zapatrzone w Biga.
Podczas
gdy Ev wzdychała do fikcyjnej postaci, ja byłam myślami tuż przy Liamie. Payne
zaledwie dzień wcześniej wyjechał za miasto wraz ze swoim zespołem, by udzielić
kilku wywiadów i zagrać jakiś wielki koncert.
Gdy się z nim rozstawałam, ani przez chwilę
nie pomyślałam o tym, że będę za nim tęsknić. Przecież jeszcze całkiem niedawno
unikałam spotkań z chłopakiem, jak ognia. Co więcej, próbowałam go zmusić, by
dał sobie ze mną spokój. A teraz, jak prawdziwa histeryczka, co chwilę
spoglądałam na ekran komórki, starając się sobie wmówić, że wcale nie oczekuję
telefonu od niego.
Ale
przecież mógłby już zadzwonić. Minęło dwanaście godzin, odkąd wysłał mi tego
niewinnego SMS-a. Nie żebym liczyła.
-
Próbujesz go zwabić siłą umysłu, czy jak? – Zapytała Evelyn, nie odrywając
wzroku od telewizora.
Zawsze
się zastanawiałam skąd moja przyjaciółka bierze tę dziwną moc i wie dokładnie,
co dzieje się w mojej głowie.
-
Słucham?
Ev
zarechotała. Nie śmiała się jednak z tego, co działo się po drugiej stronie
ekranu. Śmiała się ze mnie – głośno i wyraźnie. Do tego ostentacyjnie łapała
się za brzuch, by zaakcentować, jak bardzo ją rozbawiłam.
-
Teraz zamierzasz zaprzeczać? – Westchnęła, gdy odzyskała już panowanie nad
sobą. Zupełnie nie wiedziałam, czym tak bardzo ją rozśmieszyłam. Nim jednak
zdążyłam o to zapytać, Evelyn złapała pilota i wyciszyła telewizor. – Kochanie,
nie jestem ślepa. W ciągu minuty spojrzałaś na ten cholerny telefon co najmniej
kilka razy.
Evelyn
zawsze potrafiła mnie wysłuchać i doradzić. Choć, co trzeba przyznać, jej rady
często bywały absurdalne.
Nim
zdążyłam cokolwiek powiedzieć, Ev wstała ze swojego miejsca i nucąc sobie coś
pod nosem przeszła do kuchni. Czuła się w moim mieszkaniu niesamowicie
swobodnie. Tak samo, jak ja u niej. Zdaje się, że lata przyjaźni nauczyły nas
już tego komfortu.
-
Zaraz mi wszystko wyśpiewasz – zaśmiała się, wracając z kuchni. Niosła ze sobą
dwie butelki wina, a spod ręki wystawało jej opakowanie lodów czekoladowych. –
Ale na takie wyznania potrzebujemy czegoś mocniejszego.
Niesłychane,
jak szybko po kilku kieliszkach wina rozplątał mi się język.
-
Faceci są tacy durni! – Jęknęłam, zwijając się w kulkę na kanapie. Evelyn
śmiała się w głos, chociaż sama pewnie nie wiedziała, z czego konkretnie.
Najwyraźniej dzisiaj miała tak dobry humor, bo wszystko ją bawiło. Łącznie z
moją osobą.
- Ja tam ich mimo wszystko lubię –
powiedziała, odchylając głowę do tyłu. Przez chwilę podziwiała sufit, by potem
na nowo powrócić do rzeczywistości. – W sumie tylko niektórych.
Pokiwałam
energicznie głową.
-
Liam nie jest zły – oznajmiłam, starając się z całych sił przekonać do tego
przyjaciółkę. Zupełnie nie zdawałam sobie sprawy, jak absurdalnie brzmiałam.
Alkohol potrafił sprawić, że plotłam same głupoty.
-
Pieprzysz go regularnie, to samo mówi za siebie. Nie może być zły.
-
Nie chodzi mi tylko o seks – jęknęłam, po czym usiadłam szybko na piętach. – On
jest taki… och!
Evelyn
się skrzywiła.
-
Jeśli facet jest och, to znaczy, że
wróży kłopoty – odpowiedziała z tą przypisaną jej pewnością siebie. -
Przerabiałam to już wcześniej. Najpierw był Aron. Albo, jak wolę go nazywać,
Kretyn Numer Jeden. Myślałam, że to miłość, ale mu chodziło tylko i wyłącznie o
seks. Potem był Kretyn Numer Dwa. Ale on wolał swoją mamuśkę ode mnie. A Kretyn
Numer Trzy miał małego. Oczywiście, to nie jest najważniejsze, ale i tak nie
miał mi wiele do zaoferowania.
Dziewczyna
wzruszyła ramionami i przybrała jeden ze swoich słodkich uśmiechów. Zachowywała
się, jakby mówiła o pogodzie, czymś mało istotnym.
-
Ale Liam nie jest kretynem – powiedziałam cicho.
Oczywiście,
mówiłam kompletnie bez ładu i składu. A na domiar złego mój głos zrobił się
dziwnie płaczliwy.
-
Kochanie – zajęczała Ev, podbiegając do mnie. Zajęła miejsce na kanapie tuż
obok i objęła mnie szczelnie ramieniem. Nie ma jak wieczór dwóch pijanych
singielek. Singielek-prostytutek, jeśli wolno dodać. – Ależ oczywiście, że Liam
nie jest kretynem.
Ta
rozmowa nie miała najmniejszego sensu. Naprawdę. Szczególnie, że żadna z nas
już następnego dnia miała nie pamiętać słów, jakie tutaj padły.
-
Tęsknię za nim – westchnęłam chrapliwie, przytulając swoją przyjaciółkę.
Już
wtedy powinna mi się zapalić czerwona lampka. Jednak byłam zbyt pijana, by
zauważyć, że sytuacja zrobiła się naprawdę poważna. Jeszcze kilka dni temu Liam
był mi zupełnie obojętny. Związek z nim nie do końca mi pasował, ponieważ
właśnie przez Payna musiałam oszukiwać Martina. Teraz jednak mój szef poszedł
zupełnie w niepamięć i, co więcej, byłam gotowa kompletnie zbagatelizować tę
sprawę. Przez chwilę nawet rozważałam kwestię postawienia się mężczyźnie i
dania mu wyraźnie do zrozumienia, że nie ma nade mną żadnej władzy, a od tego
momentu klientów będę wybierała sobie sama.
-
To zadzwoń do niego. Niech do ciebie przyjedzie – zaproponowała.
-
Wyjechał – zajęczałam, jakby wydarzyło się coś potwornego.
Evelyn
przytuliła mnie mocnej. Zdecydowanie ta sytuacja zaczynała się robić z sekundy
na sekundę coraz bardziej absurdalna. Szkoda tylko, że nikt nie mógł wtedy
powstrzymać nas od gadania głupot. I nie zrobiła tego z pewnością również
trzecia butelka wina, która magicznie pojawiła się pomiędzy nami.
-
Do mężczyzny trzeba mieć odpowiednie podejście – oznajmiła pijackim głosem
Evelyn. - Najlepiej należy spróbować podchodzić nago. Stosuj się do tego, a nie
zginiesz.
Nieistotnie,
że nie miało to nic wspólnego z moim problemem. Ev najwyraźniej wpadła w ciąg
bezsensownego bełkotania po pijaku i snucia nieużytecznych mądrości.
-
Tak sobie myślałam – rzekłam. Mój głos był strasznie zachrypnięty. Brzmiałam
jak typowy pijak. – Co by się stało, gdyby Liam nie był moim klientem?
Evelyn
zmarszczyła brwi. Westchnęła głęboko, po czym wydymała usta, myśląc nad zadanym
przeze mnie pytaniem. Oczy miała trochę błędne, ale nie ma się czemu dziwić –
wypiła półtorej butelki wina.
-
Przerażasz mnie – powiedziała po chwili, zupełnie omijając moje pytanie. – Mam
wrażenie, że fiut Liama tobą zawładnął. A to błąd. Nie można dać zwariować się
facetom. Dlatego właśnie zostałam dziwną. Teraz to ja mam nad nimi kontrolę.
Moja
przyjaciółka miała po części rację. Kontrola w tym wszystkim była niesamowicie
ważna. Mając ją mogłam dyktować warunki. Mogłam się bronić. Posiadanie jej
gwarantowało bezpieczeństwo – nikt nie mógł mnie zranić. A teraz, jak prawdziwa
naiwniaczka, ustawiłam się w pierwszej linii, narażając na ból. Bo właśnie to
przychodziło wraz z zaangażowaniem.
Byłam dziwką, a liczyłam na happy end.
-
To nie Pretty Woman, do cholery –
westchnęłam z żalem.
~*~
Nie pamiętałam momentu, w którym usnęłam.
Za to wyraźnie pamiętałam ten, w którym się obudziłam. Ból głowy był
niesłychany. Zawsze szczyciłam się mocną głową, ale wtedy czułam się
definitywnie pokonana przez czerwone wino. I lody czekoladowe.
Na domiar złego w całym mieszkaniu nie było
śladu po Evelyn. Dopiero w chwili, gdy chciałam już do niej zaniepokojona
dzwonić, znalazłam kartkę papieru, leżącą na stoliku w salonie – poinformowała
mnie o spotkaniu z klientem. Obiecała również, że zadzwoni wieczorem, ale
znając Evelyn telefonu mogłam spodziewać się lada moment.
Nim zdążyłam przekroczyć próg łazienki, by
wziąć upragniony prysznic, moja komórka dała o sobie znać.
Z cwaniackim uśmiechem, ciesząc się, że
przewidziałam zachowanie mojej przyjaciółki, zagarnęłam urządzenie z półki. Nie
kłopotałam się sprawdzaniem, kto dzwoni i po prostu odebrałam.
- Wiesz jakie to uczucie, gdy jedyna osoba,
której możesz ufać porzuca cię w środku nocy dla kogoś obcego? – Mój głos
brzmiał poważnie, jednak z całych sił próbowałam się nie roześmiać. Droczenie
się z Evelyn należało do moich ulubionych zajęć.
-
Pewnie okropne. – Po drugiej stronie słuchawki jednak nie usłyszałam głosu mojej
roztargnionej przyjaciółki. Głos był męski i nieco zbyt ostry. – Ale chętnie
posłucham, kto taki porzucił cię w środku nocy.
-
Liam? Przepraszam, myślałam, że to Ev dzwoniła – odparłam, starając się
złagodzić sprawę. Oczywiście, musiałam palnąć jakąś głupotę. Gdybym tego nie
zrobiła zapewne nie byłabym sobą.
Przez
dłuższą chwilę żadne z nas się nie odzywało.
-
Jak koncert? – Zapytałam cicho. Miałam nadzieję, że tym sposobem uda mi się
wprowadzić dobry humor do naszej rozmowy.
-
W porządku. Jutro już będę w domu.
-
Super! – Pisnęłam nieco zbyt podekscytowana.
-
Super? – Niewątpliwie nieco
zaintrygowałam tym Payna, którego głos nagle stracił niedawną ostrość, a stał
się przyjemny. Mogłam być pewna, że w tamtym momencie się uśmiechnął.
-
Znaczy wiesz – prychnęłam, starając się brzmieć luzacko. – Pewnie jesteś
zmęczony podróżą i takie tam. To super
dla ciebie.
-
Oczywiście, rozumiem – odparł, definitywnie rozbawiony. – Czyli za mną nie
tęskniłaś?
-
To nie tak. Znaczy trochę tak. Ugh! –
W życiu tak nie plątałam się w „zeznaniach”.
-
Phoebe?
-
Wiesz co, Liam? Jesteś dupkiem. Oczywiście, że za tobą tęskniłam – oznajmiłam
stanowczo. Może myślałam, że poważny ton mnie przed czymkolwiek uchroni.
Payne
roześmiał się uroczo.
-
Ja też za tobą tęskniłem, Phoebe. Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo.
Już nie mogę się doczekać, kiedy znowu się zobaczymy. Mam dla ciebie
niespodziankę.
Wyszczerzyłam
się jak idiotka, ale przepraszam bardzo – która dziewczyna na moim miejscu, by
tego nie zrobiła?
-
Nie mogę się doczekać – odparłam, jak najbardziej szczerze.
-
Wiem, że może to zabrzmieć dziwnie, bo przecież znamy się od niedawna, ale…
-
Ale?
-
Chciałbym spróbować…
-
Spróbować czego?
-
Życia z tobą – westchnął. Domyślałam, że nie było mu najłatwiej rozmawiać o
tym. Szczególnie przez telefon. Dlatego siedziałam cicho i nie przerywałam. –
Co prawda, niedawno zakończyłem poważny związek, a my znamy się raptem kilka
tygodni, ale chciałbym spróbować tego na poważnie. Chciałbym, żebyś była tylko moja.
-
Co przez to rozumiesz?
-
Chciałbym żebyś rzuciła swoją pracę w cholerę i… - urwał. Najwyraźniej czekał
na to, co ja mam do powiedzenia w tej kwestii. Tyle, że zamiast zabrać głos
przez dłuższą chwilę po prostu milczałam.
-
Tak.
-
Co tak?
-
Tak. Zróbmy to.
Wiedziałam,
że wpadłam. I to mocno. Ale jakimś cudem nie potrafiłam oprzeć się urokowi tego
mężczyzny.
***
Tuż po odłożeniu telefonu, szatyn
znacznie się rozluźnił. Usłyszał od Phoebe wszystko to, co od dawna chciał. Nie
mógł uwierzyć w to, jak szybko, ze zwykłej panienki do łóżka urosła w jego
oczach do rangi kogoś ważnego. Nadal nie potrafił nazwać relacji łączącej go z
tą wyjątkową dziewczyną. Przy niej czuł, że niczego nie musi udawać. Traktowała
go jak zwykłego Liama Payne’a, a właśnie tego najbardziej mu brakowało. W
świecie, który go otaczał, nigdy nie mógł być w stu procentach pewien, czy ktoś
lubi go za to jaki jest, czy kim jest. Stosował metodę ograniczonego zaufania i
do tej pory uchował się przed konsekwencjami nierozważnych znajomości.
Phoebe była inna. Z jednej strony
porywcza, pyskata i zaczepna, z drugiej zwyczajna, naturalna i zachowawcza.
Usilnie próbowała ochraniać przed nim wrażliwą część osobowości, ale on
widział, że z każdym dniem opór malał. Odkrywanie jej sprawiało mu przyjemność.
Lubiła głupie seriale, miała chorą mamę, którą się opiekowała i sądząc po
zawartości lodówki, jadła co chciała. Zawsze posiadała alkohol, była
przygotowana na różne okazje, zaskakiwała go, a on wciąż pragnął więcej.
- Liam, masz gościa. – Louis
przerwał przyjacielowi rozmyślanie nad cechami brunetki.
- Akurat teraz? Nie mam nastroju
– mruknął, podnosząc się z fotela.
- Przyjechała specjalnie dla
ciebie, bądź miły – poinformował i w ułamku sekundy zniknął z horyzontu.
Zamiast niego w drzwiach pokoju
pojawiła się wysoka dziewczyna, o brązowych długich włosach, migdałowych
oczach, pełnych ustach i nienagannej sylwetce. Zgrabne nogi miała odsłonięte,
ponieważ odziana była w klasyczną, zwiewną sukienkę w kolorze piasku i czarne
szpilki od Jimmy’ego Choo.
Sophia Smith.
- Nie przywitasz się ze mną? –
Zaświergotała radośnie.
- Co tutaj robisz?- Nie zamierzał
dać się wciągnąć w jej gierki.
- Oj, Li, nie mogłam tak po
prostu chcieć cię odwiedzić?- Powoli i z gracją zbliżyła się o kilka kroków.
- Nie odzywałaś się odkąd
odeszłaś do tego Nathana. Czego się spodziewałaś? Kwiatów na powitanie?- Zawsze
był uprzejmy wobec kobiet, więc starał się nie krzyczeć.
- Nathan to jedna wielka pomyłka.
Ucieszyłam się na wieść o tym, że przyjechaliście do Manchesteru – stwierdziła,
bawiąc się kołnierzykiem jego koszuli.- Opowiedz mi lepiej, co u ciebie –
poprosiła.
- W porządku – gestem ręki
zaprosił ją na kanapę.- Nie mogę narzekać na brak zainteresowania – fuknął,
mając na myśli paparazzich.
- Och, tak. Lou coś wspominał.
Słyszałam też plotki o tajemniczej dziewczynie, z którą cię widziano. To coś
poważnego?- Wyglądała tak, jakby rzeczywiście się przejęła jego sytuacją.
- Nie chcę o tym rozmawiać. A już
na pewno nie z tobą – odparł opryskliwie.
- Jest mi przykro, że mnie tak
traktujesz – stwierdziła w końcu.- Nie postąpiłam dobrze, odchodząc od ciebie,
ale ludzie popełniają błędy i się na nich uczą. Ja wyciągnęłam wnioski. Nathan
mnie zdradził, jest mi teraz ciężko. Myślałam, że spotkanie z tobą jakoś mi
pomoże – załkała, zasłaniając twarz dłońmi.
Liam obserwował ją przez chwilę
aż dotarło do niego, że jest mu jej zwyczajnie żal. Nie był typem osoby, która
życzy innym źle dlatego nie pozostał obojętny na jej cierpienie. Objął ją
ramionami i przyciągnął do swojej klatki piersiowej. Sophia rozpłakała się na
dobre, a on pocierał dłońmi jej plecy i czekał aż się uspokoi.
- Przepraszam Soph, nie chciałem
być niemiły – odezwał się.
- To ja powinnam przeprosić
ciebie. Na własne życzenie straciłam wspaniałego chłopaka – uniosła głowę tak,
że ich usta dzieliły centymetry.
Szatyn nieco się speszył. Nie
chciał robić niczego pochopnie, zwłaszcza po tym, co usłyszał od Phoebe. Z
Sophią łączyły go przyjemne wspomnienia, ale miał mętlik w głowie. Zależało mu
na brunetce, ale do byłej dziewczyny czuł ogromny sentyment.
Pozwolił by panna Smith wypłakała
się na jego ramieniu, potem zaproponował coś do picia. Siedzieli naprzeciwko
siebie i rozmawiali jak gdyby nic się między nimi nie zmieniło. Brązowooka
ucałowała kącik jego ust w podziękowaniu za zrozumienie, a on przyjął to bez
zbędnych słów. Przeprosił ją na moment i wyszedł do salonu ich tymczasowego
apartamentu.
- Kto ją tu sprowadził? - Był
pewien, że Sophia sama na to nie wpadła.
- Ja - Zayn podniósł się do
pionu.- Nie mogę patrzeć jak rujnujesz sobie życie. Może ona przemówi ci do
rozumu - mówił spokojnie, ale stanowczo.
- Moja decyzja się nie zmieni. Choćbyście
sprowadzili tu samą Leonę Lewis albo królową Elżbietę. Nie wtrącaj się - dźgnął
przyjaciela palcem wskazującym w pierś i wrócił do Sophie.
- Robi się późno. Zostań tutaj,
ja prześpię się w salonie - oznajmił byłej dziewczynie.
- Możemy spać razem. Nie gryzę,
przecież nie raz spaliśmy w jednym łóżku - spojrzała na niego uwodzicielsko.
- To nie jest dobry pomysł. Tak
będzie najlepiej - uśmiechnął się całując jej czoło.- Dobranoc, Soph.
Nasze aski: