czwartek, 5 listopada 2015

22.


Ogromnie Was przepraszamy za zwłokę. Nie wiem, co więcej możemy powiedzieć. Jest nam przykro i nic nas nie tłumaczy. Mamy nadzieję, że wciąż tu zaglądacie. :)

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


Wracając do domu wstąpiłam do apteki, aby kupić test ciążowy. Pierwszy raz przy tak trywialnej czynności towarzyszyło mi tyle emocji. Byłam zestresowana, zdenerwowana, roztrzęsiona, smutna i przygnębiona. Musiałam też kryć się przed ciekawskimi spojrzeniami potencjalnych fanek i dziennikarzy, którzy mogli wyskoczyć zza rogu w każdej chwili. Chodzili za mną dosłownie wszędzie, zagadywali, nieraz obrażali. Liam wciąż powtarzał żebym niczym się nie przejmowała, a ja udawałam, że mnie to nie rusza.
W rzeczywistości okazało się, że z osobowości twardej Lolly, która miała wszystko gdzieś, praktycznie nic nie zostało. Wrażliwa Phoebe została odsłonięta niemal w całości i obelgi mocno w nią uderzały. Paradoksalnie nie chciałam utożsamiać się z samą sobą. Pragnęłam być kimś innym, dziewczyną, której nie dręczą obcy ludzie za to, że związała się z członkiem boysbandu.
Pomijając to niezdrowe zainteresowanie mediów moim życiem, sen z powiek spędzała mi myśl o tym, że mogę być w ciąży. Panicznie się tego bałam, dlatego z duszą na ramieniu weszłam do domu mojego chłopaka. Dzięki niepozornemu strojowi zwyczajnej Brytyjki, nie skupiałam zbyt wiele uwagi i udało mi się uchronić od ataków i śledzenia, co sprawiło, że dotarłam do posiadłości znacznie szybciej. Ulgę po wizycie w ośrodku, zastąpiła obawa o to, co będzie.
Nie zdążyłam jednak zrobić nic w kierunku odkrycia powodów mojego kiepskiego samopoczucia, bo nagle mój telefon tkwiący w torebce rozbrzmiał stłumionym dźwiękiem. Odnalazłam go pośród szpargałów i odebrałam połączenie, chociaż numer był mi nieznany.
- Halo?
- Cześć, Phoebe. Tu Zayn. - Niepewny głos przyjaciela Payne'a zszokował mnie podwójnie. Po pierwsze w życiu bym nie pomyślała, że do mnie zadzwoni, a po drugie nie spodziewałam się po nim tak łagodnego tonu i jąkania.
- Cześć – odparłam krótko, nie mogąc wyjść ze zdziwienia.
- Dzwonię, bo... - zaczął, a ja przeszłam przez fazę nagłego olśnienia. Skoro mój największy przeciwnik odważył się na wykonanie takiego kroku, to znaczy, że coś musiało się stać.
- Coś nie tak z Liamem? - odezwałam się szybko, czując narastającą panikę i ścisk w żołądku.
- Za dużo tłumaczenia. Po prostu przyjedź do szpitala St. Thomasa. Chciałby cię zobaczyć – odpowiedział napiętym tonem.
Serce podeszło mi do gardła.
- W porządku. Niedługo będę. - Szybko zakończyłam rozmowę, wrzuciłam swój zakup do szuflady w łazience i zamawiając taksówkę, z powrotem wyszłam na alejkę prowadzącą do bramy willi.
W głowie kotłowało mi się milion myśli dotyczących tego, co mogło się stać Paynowi. Jeszcze tego mi brakowało. W ciągu pół godziny dojechałam na miejsce. Nie wiem, jak do tego doszło, ale przed wejściem głównym znajdował się już tłum paparazzi, a fanki zaczęły się zbierać. Niestety weszłam w sam środek tego szaleństwa i posypały się kretyńskie, wścibskie pytania. Ledwo przepchnęłam się na korytarz. Tam poprosiłam jedną z pielęgniarek o przekierowanie do chłopaków. Całe szczęście, że ten szpital należał do najlepszych placówek w Londynie, więc personel był pozytywnie nastawiony i niezwykle uprzejmy. Innych tutaj nie zatrudniają. Dzięki temu bez problemu dostałam się na trzecie piętro budynku, gdzie znalazłam nie do końca trzeźwych kolegów Liama.
- Niech mi ktoś w końcu powie, co się stało? - powiedziałam drżącym głosem, próbując złapać oddech, po przejściu kilkudziesięciu schodów.
Zamiast jakichkolwiek wyjaśnień usłyszałam głośny śmiech Louisa i Nialla, którzy trzymali się za ramiona i zgięli w pół. Harry stał prosto, oparty plecami o ścianę, a Zayn z zagryzioną wargą, spoglądał na mnie dziwnie.
- Ten kretyn chciał się popisać breakdance'm i złamał rękę – udzielił się Malik, pocierając swój nos.
- Że co? - prychnęłam nerwowo.
Leciałam tutaj na złamanie karku, robiło mi się słabo, martwiłam się, a tymczasem ten pajac uszkodził się podczas zabawy z kumplami. Z jednej strony odetchnęłam z ulgą, z drugiej chciało mi się śmiać. Albo płakać. Nie byłam w tym momencie pewna.
- Kończą zakładać mu gips – dodał po chwili.
- Dzięki, że do mnie zadzwoniłeś. Doceniam to. - Uśmiechnęłam się do niego przyjaźnie, krzyżując ręce na piersiach.
- Jesteś dla niego ważna. Pojąłem to późno, ale jego szczęście jest dla mnie istotne.
Brunet sprawiał wrażenie skrępowanego rozmową ze mną. Najwyraźniej ledwo mnie tolerował, a o powstaniu przyjaźni raczej nie było mowy. Mimo to uważałam, że postąpił bardzo dojrzale, nie unosząc się dumą.
W pewnym momencie nasze oczy zwróciły się w kierunku drzwi gabinetu, które otworzył lekarz i wyprowadził mojego niezdarnego chłopaka. Moje usta opuścił niekontrolowany, delikatny śmiech, ale kiedy szatyn zmroził mnie wzrokiem, zasłoniłam się dłonią.
- Trzeba czekać aż kość poprawnie się zrośnie. Zapisałem jedynie leki przeciwbólowe na wszelki wypadek. Widzimy się na zdjęciu gipsu – oświadczył mężczyzna w kitlu.
- Jasne. Dziękuję, doktorze. - Uścisnął jego dłoń swoją zdrową i podszedł do mnie.
- Jak teraz powinnam cię nazywać? Gapcio? - Wprost nie mogłam się powstrzymać od przytyku. Zasłużył sobie, bo myślałam, że to coś poważnego i niemal zeszłam na zawał.
- Daj spokój, Phoebs – mruknął naburmuszony.
- Dałeś niezły popis, Payno – wtrącił się Niall, który do tej pory miał ubaw po pachy.
- Zamknij się – odgryzł się, chcąc ukryć swoją zranioną, męską dumę.
- To co, chłopaki? Wracamy do mnie? - podrzucił Styles, rozluźniając atmosferę.
- Pewnie – ucieszył się Louis, a Horan go poparł.
- Ja jadę do siebie. Było super, mieszkanie świetne. - Liam po przyjacielsku przytulił długowłosego. Pożegnaliśmy się, a on zatrzymał się dłużej przy Zaynie. Z pewnością chciał mu szczególnie podziękować. Miło było widzieć, że nie zniszczyłam łączącej ich więzi.
Paddy, ochroniarz Liama, bezpiecznie odwiózł nas do domu, gdzie mogłam zaopiekować się moim mężczyzną. Dziwne, że musiałam się odnaleźć w takiej roli. Wcześniej troszczyłam się jedynie o siebie, no i o mamę. Obce mi były wszystkie aspekty dbania o faceta poza zadowalaniem go w łóżku. Robienie herbatki, podawanie leków, przekąsek, czy inne takie, to nie było w moim stylu. Przy nim się zmieniałam, czułam to. To się chyba nazywa miłość, prawda?
- Nie wiem, jak mogłeś złamać rękę tańcząc. Przecież robisz to całkiem nieźle – nabijałam się z niego, krążąc po kuchni podczas, gdy on zalegał na kanapie.
- Kiedy jestem pijany, mam problemy z oceną sytuacji – odpowiedział z ironią.
- Kto by pomyślał – zaśmiałam się, podając mu szklankę z wodą i tabletkę przeciwbólową. - A tak serio, to nieźle mnie nastraszyłeś. - Usiadłam obok niego.
- Martwiłaś się o mnie? - spytał tak, jakby to nie było oczywiste.
- Pewnie, głupku. - Klepnęłam go w udo.
- Właśnie dlatego jesteś moją dziewczyną. Nie jesteś wylewna, za to każde twoje słowo ma podwójną moc. - Objął mnie ramieniem, przycisnął do siebie i z czułością ucałował w skroń.
Zawsze, gdy nazywał mnie 'swoją dziewczyną', od wewnątrz rozpierała mnie radość pięciolatki na widok nowej lalki. Te dwa proste słowa sprawiały, że czułam się cudownie. Należałam do niego nie tylko cieleśnie, ale i mentalnie, a tego właśnie mi brakowało. Stałam się dla niego kimś więcej niż dziwką na telefon.
Ciekawiło mnie teraz, czy jeżeli faktycznie jestem w ciąży, nic się między nami nie zmieni. A może powinnam liczyć na zmiany? Sama nie wiem. Chciałam tylko mieć pewność, że nie zostawi mnie, jak pierwszą lepszą, gdy w moim łonie będzie rosło jego dziecko.
Dotarło do mnie, że muszę w końcu sprawdzić, czy zostanę matką. Na szczęście Liam zasnął, więc bez problemu mogłam zaszyć się w łazience. Starałam się być cicho żeby go nie zbudzić i sięgnęłam po pudełko kupione w aptece. Dokładnie przeczytałam instrukcję i wykonałam polecenia. Czas oczekiwania na wynik był najgorszy. Dłużył się w nieskończoność i miałam ochotę coś rozwalić z tej rosnącej frustracji. A wściekłam się jeszcze bardziej, gdy zobaczyłam dwie kreski na teście. Chwilę później spłynęła na mnie fala bezradności i przygnębiającego smutku.

Zrozpaczona przysiadłam na muszli klozetowej i pociągnęłam się za włosy. W zasadzie nie ma stuprocentowej pewności, co do wyniku, ale nie mogłam myśleć spokojnie. Jedyną deską ratunku, jak zawsze, była Evelyn, dlatego odszukałam swoją komórkę, zadzwoniłam do niej i wytłumaczyłam wszystko konspiracyjnym szeptem.